Mosty I Zamosty w Kamieńcu
W starożytnych tradycjach i ideach most nad rzeką zawsze obfitował w wiele niezwykle malowniczych znaczeń: komunikacja między Niebem a Ziemią; związek człowieka i bóstwa; wąska droga do raju, z której grzesznicy, nie przechodząc, wpadają do piekła; pod mostem roi się od wszelkiego zła. I nawet istnieje dolegliwość – gefrofobia – lęk przed przekroczeniem mostu.
A u nas było aż 3 mosty! Pomiędzy Kamieńcemi a jego przedmieściami Zamosty rzeka Leśna stanowiła złożony kanał trzech gałęzi. Inżynieria i myśl techniczna tamtych czasów umożliwiły zbudowanie 3 drewnianych mostów na każdej odnodzę i przejście wzdłuż nich królewską „drogą” z Wilna do Krakowa.
Pierwszy most (od strony Kamieńca) znajdował się za domem Państwa Doroszewiczów. Teraz tu jest jezioro, na które ludzie mówią różnie: jezioro „Durashmekovo”, „Chuchmekovo”, a teraz po prostu „Chuchmechka”. Na brzegu można zobaczyć wiele głazów, którymi zawalili odnogę rzeki. Kiedyś można było usłyszeć mif, jakby tu utopili się wszyscy goście weselni a także Państwo młodzi: młodzi jechali po ślubie, a diabeł kierował wózkiem, który i zaprowadził wszystkich do tego bagna.
Do wojny w zimę obchodzili tu „Vodogryshcha” (Chrzest Pański) – odprawiano obrzęd wielkiego błogosławieństwa wody. Było to miejsce symbolizujące “Jordan”, gdzie świątynia została zbudowana z lodu i ozdobiona iglastymi gałęziami. Ale zanurzanie się w chrzest w przeręblę nie było praktykowane.
Drugi most jest najdłuższy. Wczesną wiosną wokół niego wysadzali lód, aby podczas dryfu nie popłynąć do rzeki Bug. Swoją drogą, sprytni chłopcy w tym czasie dawali radę udali płynąć wzdłuż rzeki nie tylko łódkami, ale także dużymi kry! Do tej pory widać resztki mostu nad rzeką – konopie ze stosów. Z pewnością za ten cały czas zamienili się w dąb bagienny.
Trzeci most – miejsce intensywnego życia młodzieży z Zamostov. Znajomości, spotkania, randki, „gruchanie”, tańce do muzyki na żywo – ekstra sprawa! Bawili się tak aż most pękał! A od początku XVI wieku obok tego mostu znajdowała filia brzeskiej celni („myto”) – „prikomorok”. Przechodząc wzdłuż rzeki i przejeżdżając przez mosty należała opłata za przewożony towar. “Prikomorok” należał do Państwa, ale zarządzającym był osoba prywatna (najczęściej Żyd), który wynajmował na pewien czas.
Kiedyś trafił się ciekawy dokument – wyzwanie do pracy na budowę mostu Zamosty – Kamieniec-Litewski w styczniu 1944 r. Co się z nim stało nie jest jeszcze znane. Ale w lipcu 1944 r., przygotowując się do ofensywy Armii Czerwonej, najeźdźcy, podejmując obronę po drugiej stronie rzeki, spalili wszystkie trzy mosty zgodnie z zasadami wojny. Przez pewien czas mieszkańcy Zamostov chodzili do Kamieńca przez rzekę, z nurtem rzeki, a niektórzy ryzykowali skacząc po pieńkam, co zostały od starych mostów – nie zawsze z powodzeniem …
Po wojnie wszystkie trzy mosty zostały odbudowane. W 1963 r. rozebrano dwa skrajne mosty, wypełniono gałęzie rzek i zbudowano jeden duży betonowy most. W dzisiejszych czasach byliśmy świadkami poważnego remontu: w pobliżu rzeki zbudowano tymczasowy most dla pieszych (chętnych kierowców żadne ograniczenia nie powstrzymali), zmienili powierzchnię od zera, wykonali metalowe poręcze i wysokie betonowe krawężniki.
A co jest pod mostem? Nikt nie spotkał tam Kikimor, ale wielu pamięta, jak łowili raki, leszcze, bochenki, brzany pod nim, jak nurkowali z mostu, a także zanurzali się w przerębli w zimie (woda nigdy tam nie zamarza).
A teraz – do Zamostov!
Jak i zgodnie z prawosławnym miejscem – po lewej stronie za mostem, postawiony jest krzyż. Kiedyś był drewniany z rzeźbami, ale padł podczas burzy. Od krzyża powoli przemieszczamy się, 50 metrów dalej, do pierwszego skrzyżowania.
Pochodzenie nazwy „Zamosty” jest oczywiste i nie budzi wątpliwości. A Żydzi nazwali to miejsce „Zastavje”. Prawdopodobnie od polskiego słowa „staw” – staw, sadzarka. Tutaj, na rzece, wygodne jest organizowanie połowów przemysłowych: blokowanie (wymuszanie) przepływu rzeki za pomocą sieci i wpuszczać wszystkich – nie wypuszczać nikogo.
„Wioska prowadziła biedny, spokojny tryb życia. Żyliśmy dzięki temu, co dał nam Bóg: jeden – handlem, drugi – pracą w polu, trzeci – wycieczką do miasta po mąkę, tkaniny, drewno lub coś w tym rodzaju. Kilkadziesiąt rodzin utrzymywało się z pracy w browarni Ashera Gutermana, znanym w całym regionie z piwa …. Życie w tej wiosce płynęło cicho i spokojnie, tak cicho i płynnie, jak płynęła nasza rzeka Leśna, przepływając między wysokimi zielonymi wzgórzami. Każdy spokojnie opiekował się swoim ogrodem „w pocie czoła”, każdy jadł ciężko zarobiony kawałek chleba z kilkoma warzywami, które Dobra Matka Ziemia w pełni dała wszystkim”.
Najcenniejszym dobrem Zamostov byli ogórki i cebula. Wszystkie grządki były proste, jak pod linijkę, których formowanie było nie mniej sztuką niż artystyczny rzeźba. W tym celu zastosowano specjalne narzędzie – „Rydel” (łopata z krótkim uchwytem). Aromat cebuli był na całą wioskę, każdy nieprzygotowany gość miał łzy w oczach. Hodowane rośliny wozili na sprzedaż do Brześcia, a zazdrośnicy nazywali takich właścicieli „Cebulnikami”. Choć garnkiem nazwij, nie tylko nie wkładaj do pieca, ponieważ dźwięk monety zawsze nagradzał pracę na ziemi.
Zwykłe dla nas „Bociany”, powodują u ludzi z dużych miast zachwyt, burzę emocji i chęć robienia bardziej niezapomnianych zdjęć, a jeszcze lepiej „selfie”. Czasami sam obserwuję przez długi czas ogromne gniazda bocianów, o wielkości z kilka kwintałów, w których aroganckie wróble urządzają dla siebie mieszkania komunalne. Dla wielu mieszkańców przybycie bociana jest wydarzeniem, które jest oczekiwane i cieszy się, gdy leci nad domem. W tym samym czasie przeżegnają go i szeptem powitają. Dobrym zwiastunem jest zobaczyć pierwszego bociana w locie, a nie siedzącego: będzie dobro! A następnie zakład, ile wykluje się piskląt. Obserwując, kiedy podniosą swe główki z czarnymi dziobami jak u wron i zaczną wstawać na nóżki. Aby Współczuć rodzicom śpiącym na „kominkach” (kominach pieca) lub gałęziach suchych drzew, ponieważ w gnieździe nie ma już miejsca dla dużej rodzinki. I z podekscytowaniem czekać aż jeden z nastolatków poleci – wtedy jesień nadejdzie za miesiąc.
Z zainteresowaniem i przyjemnością estetyczną można obserwować i wypełniać różnymi znaczeniami wzory na szczytach drewnianych domów. Okno, jak ikona, jest ozdobione ręcznikiem wyszywanym, a jednocześnie, podobnie jak Słońce, ogrzewa „kłosy żyta” przyszłego chleba ułożone na deskach. A pod przednimi szybami są rzeźbione chmury, które padają na te pola. W jednym z domów, w których chleb był kiedyś pieczony i sprzedawany, drzwi są ozdobione Słońcem. Ale jak postać i pomarzyć, można wyobrazić, że jest to świeży chleb, z którego wieje ciepły i pikantny aromat.
Skręcamy w prawo w ulicę Podrechnaya i 100 metrów dalej usiądźmy na brzegu rzeki pod zacienioną wiekową wierzbą.
W pożegnanie z Zamostami opowiem jedną tragikomiczną historię. W 1866 r. z Brześcia do Kamieńca została sprowadzona cholera. Codziennie zabierała 15 osób ze swojego życia! Tradycyjna metoda uzdrawiania w postaci upuszczania krwi nie pomogła – trzeba było wymyślać. I teraz można ocenić stopień „ciemności” mieszkańców Kamieńca w połowie XIX wieku.
Metoda 1. Poślubić głuchoniemą dziewczynę z niewidomym dżentelmenem na cmentarzu żydowskim. Ponadto ślub i uczta miały się odbyć z udziałem wszystkich mieszkańców. Ta akcja miała symbolizować zjednoczenie wszystkich nieszczęść między sobą, tak aby nie było ofiar wśród normalnych ludzi.
Gdy tylko zdali sobie sprawę, że Metoda 1 nie pomogła, została wynaleziona Metoda 2: wzięli “Скрижали” z przykazaniami i “Пятикнижие” i chodzili po mieście całym kahalem, śpiewając psalmy i rzucając zaklęcia. Jednak następnego dnia zmarł rabin, który prowadził procesję.
Metoda 3. Ktoś wspomniał, że 50 lat temu epidemię cholery w Lublinie zatrzymały specjalne pierścienie na palcach. Rano założyli – wieczorem 15 zwłok.
Metoda 4. Cztery dziewczynki zaprzężone w pług, które zaorały ziemię po tej stronie miasta, odkąd epidemia zaczęła się rozprzestrzeniać. Oczywiście i to też nie pomogło. Do tego czasu co dziesiąty mieszkaniec miasta już zmarł.
Metoda 5 (wymyślona przez władze miasta). Wybrali jeden dom, w którym nagrzewali ogromne kadzie z wodą, i w tym samym domu chorych rozcierali i ogrzewali. Wszyscy pielęgniarzy wraz z przewódcami bardzo szybko zmarli.
I co Zamosty? W chwili jak dowiedzieli się o pierwszych zgonach w Kamieńcu, cała komunikacja z „wielką ziemią” została natychmiast zakończona – wprowadzono ścisłą kwarantannę. W końcu wszyscy pozostali przy życiu.
Więcej o Zamostach można przeczytać tutaj. A teraz do klasztoru – uważnie spójrzcie na trasę na mapie i nie zawracajcie nigdzie z dyskretnych ścieżek. Krótko wyjaśnię, jak przejść. Z miejsca, w którym siedzieliśmy w cieniu, idźmy prosto wzdłuż rzeki. Ogromna łąka otwiera się przed nami. Idziemy ścieżką „wędkarską”, która prowadzi wzdłuż rzeki, a za 300 metrów doprowadzi do zarośniętego potoku. Drewniany mur pozwoli przejść nam na sucho (bądźmy ostrożni). Po przejściu przez strumyk ponownie stańmy na ścieżkę. Otoczą zarośla sięgające do pasa, a nawet po klatkę piersiową. Ale bardzo szybko roślinność zmieni się dramatycznie z równiny zalewowej na łąkę z niską trawą i mnóstwem kwiatów – stąd zobaczymy już duży krzyż. W sumie trzeba będzie przejść około 800 metrów przez łąki i pola, ale „idący da radę przejść”.
Понравилось? Поделись!